piątek, 25 lipca 2014

Okręty czyli myśli moje podążają w dziwnym kierunku.

Od pewnego czasu, raczej dłuższego niż krótszego coraz bardziej nabieram chęci na zaprojektowanie jakiegoś okrętu. W sumie nic wielkiego, może jakiś niszczyciel lub coś podobnej wielkości. Na razie postawiłem sobie ambitny cel zrobić piętnaście modeli statków i tego się trzymam.
Po nich przyjdzie czas na okręty (w domyśle wojenne, ale to jest takie masło maślane bo nie ma czegoś takiego jak okręt cywilny. Cywilny to statek. I odwrotnie, nie ma statków wojennych. Wojenne są okręty. Takie już jest bogactwo języka polskiego).
Wracając do tematu.
Gdy zabiorę się za projektowanie modeli okrętów to na początek tak jak napisałem wyżej będzie to coś mniejszego i łatwiejszego, ale jeśli dane mi będzie pożyć jeszcze trochę to chciałbym zrobić kilka pancerników. W zasadzie takich ulubionych mam cztery (w kolejności alfabetycznej): HMS Barham, Bismarck, HMS King George V i HMS Vanguard. Na cztery jednostki trzy brytyjskie, nieźle co?
Pozwólcie, że wyjasnię dlaczego akurat te, a nie inne.

HMS Barham: często oglądając w TV programy poświęcone walkom na morzu interesowało mnie co to za okręt raczył był tak gwałtownie zmienić swój stan skupienia. Nadeszła pora "Internetów" i YT odkryło mi nazwę tej jednostki. Potem poszło już łatwo: Wikipedia, kilka stron i już wiedziałem co i jak, a że sama sylwetka okrętu mi się spodobała... no to i jest na mojej liście "ulubionych". :) Co ciekawe dużo programów TV o walkach na morzu pokazywało Barhama w kontekście walk podczas pierwszej wojny światowej. Owszem Barham walczył podczas pierwszej wojny i brał udział w Bitwie Jutlandzkiej, podczas której wyłapał kilka pocisków, ale to wcale nie znaczy, że tylko podczas pierwszej wojny okręty wylatywały w powietrze. A tak wyglądał w czasach świetności:
HMS Barham

Bismarck: zainteresowanie tym okrętem pojawiło się wraz z wydawaną w latach 80. serią  "II Wojna Światowa". W tamtych czasach to była rewelacja. Dużo zdjęć i rysunki sprzętu nie tylko "jedynie słusznego" czyli Сделано в СССР, ale też państw Osi (pamiętam jak bardzo chciałem zrobić model z blachy Tygrysa na podstawie rysunków z tego czasopisma :) ). Każdy zeszyt poświęcony był konkretnemu zagadnieniu drugiej wojny. W jednym z zeszytów nt Bitwy o Atlantyk był opis zatopienia Bismarcka i to zdjęcie obrazu tonącego Hooda. Jeśli dobrze pamiętam to chyba była też fotka Bismarcka w słynnym ujęciu "od dziobu". Sam Hood jakoś nie zrobił na mnie wrażenia, ale ten co posłał go w moment na dno... łoo panie to musiała być bestia! I tak zostało do dzisiaj. Bismarck w pełnej krasie:
Bismarck

HMS King George V: tutaj zainteresowanie przyszło wraz z modelem tego okrętu w Małym Modelarzu. W tamtych czasach detalizacja tego modelu powalała. A jeśli dodać do tego piękną drapieżną sylwetkę (jak dla mnie były to najpiękniejsze pancerniki Royal Navy) to nie dziwota, że sympatia do tej jednostki trwa we mnie nadal. Plus to, że Król Jerzy walnie przyczynił się do posłania na dno okrętu opisanego powyżej. Jego Królewska Mość w dniach swej chwały:
HMS King George V

HMS Vanguard: zainteresowanie tym pancernikiem przyszło również wraz z modelem z Małego Modelarza. Pamiętam, że gdy pierwszy raz go zobaczyłem wydał mi się jakiś taki mało... brytyjski. :D Potem była próba zaimponowania koleżance mieszkającej nade mną i zrobienie modelu Vanguarda dla niej. Aby nie tracić wycinanki (bo to z kobietami nie wiadomo jak przyjmą prezent) przerysowałem ją ręcznie przez kalkę (!) i skleiłem. Cóż, koleżanka wraz z rodziną wyjechała do USA, a model... stoi do dzisiaj na półce chociaż po iluś tam "czyszczeniach" już tego i owego brakuje mu z wyposażenia. Vanguard podczas służby:

HMS Vanguard

Do tej listy dodałbym może jeszcze Rodneya za swoją nietuzinkowa sylwetkę.
Co ciekawe znając moje dziwne "skrzywienie" i słabość do statków i okrętów, które nie skończyły grzecznie w stoczni złomowej (Ivernia - storpedowana, Lucania - spalona, Californian - storpedowany, jak na razie tylko Andes skończył swój żywot pod palnikami) tutaj panuje równowaga: Barham i Bismarck na dnie, King George V i Vanguard przerobione na żyletki.
Zapytacie zaraz pewnie: ok, a pancerniki japońskie, francuskie, włoskie lub amerykańskie? Japońskie pancerniki były bardzo ładne, ale ich smukłe wieże dowodzenia... jak dla mnie przerost formy nad treścią i masa roboty przy ich projektowaniu. Chociaż kto wie, kto wie... może kiedyś. ;) Co innego japońskie samoloty. Te bardzo lubię i obok maszyn RAF z lat 20-30 są to moje ulubione latadełka. A jak już jesteśmy przy japońskich samolotach to japońskie lotniskowce... cud, miód i maliny. Jeśli miałbym robić jakieś lotniskowce to 
Shōkaku i Zuikaku są na czele listy (taka moja słabość do nich od czasów publikacji ich rysunków opracowanych przez p. Janusza Skulskiego w skali 1:1000 w Morzu. :) ). Francuskie jak dla mnie były całkiem zgrabne i można wziąć je pod uwagę. Włoskie... szczerze? (tylko mnie nie bijcie). Nie za bardzo rozumiem zachwytów nad ich urodą. Jak dla mnie niczym szczególnym się nie wyróżniały i pod względem urody jak dla mnie KGV bije je wszystkie na głowę., ale to tylko moja prywatna subiektywna opinia. Amerykańskie... tutaj pewnie podpadnę na całej linii osobom czytającym mój blog, a mieszkającym w USA (a ze statystyk widzę, że jest ich całkiem sporo, no chyba, że to tylko booty, więc im jest to obojętne), ale amerykańskie okręty z czasów II Wojny kompletnie mi się nie podobają (sorry my Friends). No jakoś nie trafiają w moje gusta. Może jeszcze te starsze w typie Arizony... no jeszcze ujdą, ale te w typie Missouri, o nie, kompletnie nie moje bajka. Tak samo niszczyciele. Jak dla mnie brakuje im tej drapieżności w wyglądzie, którą miały niszczyciele Royal Navy bijąc na głowę niszczyciele japońskie i niemieckie. Ale powtarzam, to jest tylko i wyłącznie moje subiektywna ocena i odczucia. Co innego amerykańskie samoloty. Sporo ładnych maszyn.
Kurcze, ale się rozpisałem... jeszcze wieszczem narodowym zostanę. :)


Do zobaczenia w następnym wpisie.
PGiN







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz